Opublikowano Dodaj komentarz

Ciałopozytywność chowa się w domu.

Modelka Plus Size w bieliźnie.

Napisać tu definicję ciałopozytywności to jak wpisać 'ruch bodypositive’, skopiować gro materiałów z sieci i podpiąć się pod ich potencjał wirusowy, a nie taki cel przyświeca pokazaniu Wam efektów sesji, tak wyjątkowej i bliskiej memu sercu, że głowa pęknąć by mogła. 

Chcę Wam udowodnić, całą sobą, że może powstać i pięćset najpiękniejszych kimon, ręcznie szytych perłową nicią i projektowanych samym palcem bożym, ale „choćby przyszło tysiąc atletów” to ciałopozytywność zaczyna się od nas samych, w domowym zaciszu i o tym traktuje ten tekst.

Jak się kochać na golasa?

Wspaniała Mo. Zakochana w swoim nagim ciele. Tak można chodzić na spacer z naszymi kimonami!

W zależności od  intencji pytającego, można odpowiedzieć szybko i w sposób oczywisty, bądź zadumać się i zatrzymać nad sobą i swoim nagusieńkim ciałem. Jak je pokochać bez grama tkaniny, bez wciągniętego brzucha, zebranego paskiem, który tylko w naszej głowie imituje efekt talii ściągniętej gorsetem? Jak nie widzieć nieidealnej cery, „pelikanów” i celulitu, albo wręcz przeciwnie – widzieć, akceptować, kochać?

Lubię te czasy, kiedy śmiało rozmawiamy o ciele, jego indywidualności, problemach i ich akceptacji. Swoją drogę 'po miłość na golasa’ zaczęłam bardzo późno, bo zanim dałam jej dostrzec światło dzienne, opasały mnie długie spodnie, noszone w czterdziestostopniowych upałach  i kostium kąpielowy z rękawkami. Tej miłości do golasowania uczy mnie mój towarzysz życia, ale zanim trafiłam na jego „lekcje”, proces „wtajemniczenia” rozpoczęła osoba, bez której ciężko byłoby mi podnieść się z wielu upadków. To postać, której wybacza się wszystko i która wybacza wszystko przede wszystkim samej sobie. Nie znam drugiej takiej historii, miłości i akceptacji swoich za i przeciw, w sposób kompletny, absolutny. Dlatego tak bardzo cieszę się, że chociaż przez tę krótką opowieść i kilka zdjęć, możecie się z nią spotkać. Oto Mo – człowiek serce i kobieta zaczynająca miłość od siebie. 

Modelka in PLUS

Jeśli nadal żylibyśmy w świecie, gdzie sklepy z większymi rozmiarami nazywają się „moda dla puszystych” to Mo weszłaby

…do sklepu obok. Z buntu, poczucia idiotyzmu, rozgraniczeń i przede wszystkim faktu, że moda dla puszystych to praktycznie synonim do „wielkie wory w czarnym kolorze, nieważne co kupisz, we wszystko będziesz wyglądać tak samo.” Odkąd ją znam, widzę jak wycina sobie dekolty z koszulek, bo wszystko drapie, wybiera bawełniane portki dla wygody, luźne bluzy, ale sięga jednocześnie też po kolorowe getry, kwieciste rajstopy, kabaretki i skarpetki w cekiny, a biustonosz zakłada okazyjnie, mimo biustu o rozmiarze dalece idącym poza skalę przeciętności. 

Zadziorna, pewna siebie, przepiękna. I to w kimonie Meadow Vintage – faworycie większości!

„Wygoda. W ciele i ubraniu ma być Ci wygodnie”

– tak ją słyszę i czerpię z tego kilogramy praktycznych zastosowań, również tych które znajdujecie w W_Store, bo kroje kimona są owszem inspirowane klasyką, ale skrojone tak, żeby otulały nadmiarem materiału, a nie wymuszały wciąganie brzucha, czy cokolwiek tam się robi, żeby zmieścić się w za mały rozmiar.

Jestem wyznawcą balansu, dlatego w kontekście ruchu body positiv, zachwyca mnie działanie ogromnych brandów, które poszerzają galerie zdjęć produktowych o te z udziałem modelek plus size. To zdecydowanie wizja, którą zaplanowałam również dla działań swojego sklepu. Ja, mały robaczek, wśród takich sklepów, jak Zalando, czy H&M? A co tam! Wchodzę w to i dorzucam tę kroplę. Chcę, żeby każdy mógł na zdjęciach znaleźć odniesienie (mniej lub bardziej) do swojej sylwetki. Dlatego od dziś znajdziecie u mnie zdjęcia modelek o różnych wymiarach, rozmiarach, wzroście. Pamiętajcie także, że ruch ciałopozytywności nie dotyczy tylko tuszy – jest bardzo szeroki, wielowątkowy, mądry. Na tym etapie rozwoju mojej marki wybieram przodujące wyzwanie tego ruchu, jakim jest zmaganie się np. z otyłością, natomiast uczulam na więcej. Jest tam więcej!

Piękne ciuchy dla każdego

Nie chodzi o samo dodanie do sklepu zdjęć z udziałem modelki plus size, na fali „mody”. Zwróćcie uwagę na to, że kiedy rozmawiamy o numeracji wyższej niż L, większość wizualizuje sobie tuniki, niewymiarowe ponczo, namioty zamiast biustonoszy  i to takie za duże nawet na plus size.  Czasy się zmieniły i dlatego wiedziałam od samego początku, że dla takich kobiet chcę szyć. Nie mówię „TAKŻE dla takich kobiet”, bo nie rozróżniam, nie kategoryzuję, nie ma dla mnie znaczenia wygląd drugiego człowieka, akceptuję go, szanuję. Inną kwestią jest duża świadomość wyzwań, z jakimi mierzą się osoby chorujące na otyłość. Wiem ile kosztuje je rozmowa o wyglądzie, uwagi innych, P O R A D Y, a nawet samo wejście do sklepu z ciuchami „na co dzień”, o tych „okazyjnych”, czy eleganckich już nie wspominając.

Zamiast głośno protestować, przekraczać swoje introwertyczne granice poczucia komfortu na scenie, stworzyłam swój mały, bawełniany manifest, w wyniku którego:

  • Zdecydowałam się na bardzo uniwersalną rozmiarówkę. Obecnie możecie kupić kimona w dwóch wersjach, które nazwałam w rozpoznawalny dla kupujących sposób: S/M/L, oraz drugi wariant XL/XXL .
  • Nie doszywam metek, sama ich nienawidzę, drapią mnie, mam czułą, problematyczną skórę, ale uważam  także, że jest  wiele osób, które dźwigają brzemię życia z otyłością i zwyczajnie nie lubią patrzeć na napis XXL. Jeśli tak małym gestem mogę kogoś pogłaskać po pleckach, robię to. I to całkiem dumnie.
  • Oba rozmiary są „za duże”. Kimona nie są typowym krojem, tworzą pewnego rodzaju otulacz, mają świadomy nadmiar materiału, który odpowiada na potrzeby każdego ciała.

Pracuję z sylwetką, z ciałem, uczę się różnych potrzeb, zależy mi żeby decyzje dotyczące powstających produktów nie były przypadkowe i pokierowane tylko i wyłącznie sprzedażą. Uważam, że aby szyć dla ciała, trzeba je poznać, pokochać, zrozumieć. Wchodzę w te procesy, lubię je, a wiadomości po otrzymaniu przesyłki, które dostaję od Was, utwierdzają, wzruszają. Kocham to po prostu!

Efekty sesji produktowej możecie poznać, zaglądając w galerie produktów w_: Kimono Meadow Vintage, Kimono Cherry Blossom, Kimono AppleFlower.

Sesja z dużym biustem

Kimona podczas sesji wielokrotnie prezentowały się poza ciałem, co nieco przeczy motywom sprzedażowym. I trudno Mili Państwo, i trudno!

Nie mam jeszcze w swoim sklepie bielizny. Bardzo bym chciała zaprojektować kiedyś idealne (uwaga będzie średnio sexy pojęcie) „okresowe gacie” i wejść w bieliźniane, domowe zaplecze, ale to nie na teraz. Jeszcze trochę nauki przede mną. Nie planowałam też sesji z Mo, gdzie zobaczymy jej biust, biodro, udo. Spotkałyśmy się na stricte produktową sesję z modelką plus size i nagle słyszę „To teraz patrz!”. I patrzę, jak zaczyna odwiązywać pasek i troczki, puszczając kimono „jak leci”, podczas gdy ja staram się utrzymać w pionie, a fotograf wygląda jakby grał w „kto się ruszy ten dupa”. 

A ona? Dumna, dynamiczna, śmieje się, szczęśliwa!

„Wszystko możesz publikować, ja nie mam ze sobą problemu!”

I zrzuca z siebie kimono, podskakuje, tańczy choć zapomnieliśmy włączyć muzykę! Magnetyzuje, pokazuje piersi.

A ja? Nie mam odwagi pokazać wszystkich zdjeć z tego spotkania. Wybrałam te „bezpieczne”, gdzie trochę coś się zasłoniło, trochę pokazało, gdzie pomyślałam „no dobra, tego zdjęcia się nie powstydzi”, a i tak jest odważnie i finalnie Ci, którzy właśnie kończą szóstkę Weidera, nie będą lubić mojej wizji sklepu, bo „to przecież nie tak, to propagowanie niezdrowego stylu życia, bla, bla”.

Trudno. To mój balans.

Myślę też, że ten artykuł i wybór zdjęć dość jasno mówi o mojej drodze, jest świadectwem tego, gdzie się znajduję i że się („ciągle czegoś”) uczę.  Boje się, czy dobrze mnie ocenią, tam poza domem, w internecie. Jestem niby odważna, ale przecież zachowawcza. Sama nie zrzuciłabym przed obiektywem kimona, nie odwiązała troczków.

Dlatego napisałam ten tekst nie jako ekspert, mędrzec, a jako osoba, która w świetle wyboru stron, pomachałaby do Mo z naprzeciwka, ale jeszcze nie miała odwagi stanąć obok w tym samym szeregu, śmiać się i tańczyć na golasa.

Nie czujcie się źle, kochajcie swoje biodra!

To mój mały apel w morzu dużo bardziej merytorycznych artykułów, ale wierzę w tę kroplę i dla Was i dla siebie.

Mo, dzięki! Niech się niesie! 

W.